Odcinek 73

- Nie ma już prawdziwych chłopów na tym świecie! Wciórności! - pani Dolińska walnęła pięścią w stół aż chlapnęła woda z wazonika z kwiatkami.

- Co racja, kumo, to racja! - prawie poseł Wójcik zgodził się natychmiast. Rąsia pani Dolińskiej wielkości przysłowiowego bochna chleba była niezbitym argumentem potwierdzającym jej wyborcze hasło.

- Ojojku, a ja? - pisnął Mikołaj Styczeń rolnik honoris causa, od kilku tygodni były już wódz stronnictwa zielonych osiołków.

- A ty się ciesz, że w ogóle z tobą gadamy! Popatrz w telewizję - gdzie zielony osiołek tam kamera i dwa mikrofony. Tobie chyba nic do głupiego łba nie strzeliło, co? Wójcik, na wszelki wypadek warto go trochę przetrząsnąć, co?

Wójcikowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Błyskawicznie złapał Stycznia za nogi, szarpnął i przez chwilę trzymając go głową w dół energicznie potrząsał. Z kieszeni wysypała mu się jedynie pusta paczka po papierosach, zapalniczka i zmięty krawat w zielone osiołki.

- No patrzta, kumie, niby do nas już przyszedł, o stanowiska się targuje, stróżem... tfu, szefem służb specjalnych w ogródkach chce być, a swój firmowy krawacik w kieszeni trzyma! I jak tu takiemu wierzyć?

- To, to nic! Zupełnie zapomniałem, nie chciałem, jakoś mi się w kieszeni zaplątał! - prawie płakał Styczeń, usiłując schować koszulę w spodnie.

- No dobra, mikrofonów nie ma, możemy gadać! - pani Dolińska spojrzała groźnie na byłego wielbiciela sztucznej opalenizny.

- Na ile głosów możesz liczyć w Mieszcznie? - Wójcik nauczony doświadczeniem wolał tym razem dobrze otaksować szanse.

- No, ja - Styczeń odgiął jeden palec - moja stara, szwagier, jeden koleś z klatki jak mu postawię piwo, pan Zenek ze sklepu z nasionami...

- Pana Zenka, kurza noga, nie licz, bo on już dawno jest nasz! Kto w Mieszcznie kupuje tyle nasion co my? Łaski nie robi! - Wójcik zgiął z powrotem palec.

- Marnie, panie Styczeń, marnie! Wciórności - wydęła wargi pani Dolińska. Za cztery głosy to może pan co najwyżej płot na działkach pomalować.

- I to od tyłu! - dorzucił Wójcik.

- Dlaczego od tyłu? A jak znajdę jeszcze ze dwa głosy? Nie wszystkim w zielonych osiołkach się podoba. Może jeszcze kogoś wyciągnę? Co? Co mogę im obiecać?

- Może? Morze jest szerokie i głębokie... - refleksyjnie mruknęła pani Dolińska.

- A obiecać to im możesz raz na kwartał mycie żarówek nad bramą, co? - Wójcik zwrócił się do partyjnej koleżanki.

- Nie uważasz, że za bardzo go korumpujemy? Aż tyle za dwa głosy? - nie była przekonana.

- Jak korumpujemy, jak korumpujemy?! Telewizji nie oglądasz? Samój najważniejszy prokuretur pedział, że jak my dajemy to są rokowania, a korupcja jest jak łoni dajum! - pan Wójcik w chwilach wzburzenia posługiwał się folkslangiem.

- No dobra, nie ma co, wciórności, wybrzydzać. Każdy głos się liczy - westchnęła pani Dolińska.

- A nie możeta wyciągnąć jakiegoś głosu Długalowi? Przecież nawet u niego zacynają kompinować. Wciórności! Bliźniakom spada! - odezwał się Styczeń.

- Tylko mi tu nie przedrzeźniać! - warknął Wójcik - Rolnik doniczkowy się znalazł! Nie obrażaj ty chłopa naszego, łoj nie wkurzaj... Już tylko w polskim rolniku nadzieja!

Styczeń skulił się i przycupnął na krześle.

- A swoją drogą to może byśmy i pomyśleli kogo z długalowych do nas przeciągnąć. Znasz ich wszystkich od lat jak własną kieszeń... to chciałem powiedzieć torebkę.

- Może ktoś od Chruściela... - zastanawiała się Dolińska.

- Kto miał prysnąć od Chruściela, to już go Rysio Bańka zwinął.

- Eee, same stare dziadki. Bez perspektyw na przyszłość - prychnęła Dolińska.

Wójcik coś pracowicie podliczał w notesie. - Ciężko, cholera, będzie, ciężko. W całym Mieszcznie mamy siedemnaście głosów. I to jak doliczymy cztery Stycznia... Co robić?

Skulony na krześle Styczeń z obawą podniósł dłoń. - Mogę?

- No nie wiem czy jeszcze możesz? - pani Dolińska krytycznie oceniła wyliniałą urodę byłego zielonoosiołkowca. - No, gadaj!

- Bo jak ja byłem kiedyś na szkoleniu to nam fachowcy powiedzieli, że trzeba się ustawić na ten, no... target!

- Co to za cholera target?! Wciórności! - zdenerwowała się pani Dolińska.

- No, grupa... grupa... do... docelowa! - wyjąkał.

- Zaraz, zaraz, chyba łapię o co chodzi - Wójcik jako wytrawny od lat gracz polityczny był otrzaskany w nowomowie.

- To znaczy będziemy przemeldowywać, tak?

- O właśnie! - ucieszył się Styczeń.

- Mówcie w końcu jasno o co chodzi, bo ja też byłam na szkoleniach, ale tam nic o tym nie mówili! - pani Dolińska uniosła się zza biurka.

- I dlatego Długal pada na pysk jak kawka! - podsumował dźwięcznie i ludowo Wójcik.

- Bierze się takie miejsce gdzie i tak nie mamy szans, jasne? A takich mamy od jasnej cholery i trochę. Wybiera stamtąd naszych pewnych ludzi i przemeldowuje do Mieszczna! W końcu każdy rolnik może sobie jesienią trochę w mieście odpocząć, nie?

- A potem - wtrącił się Styczeń - wynajmujemy autokar i w niedzielę po sumie zwozimy towarzystwo pod urny, a potem za rączkę i do knajpy!

- Wciórności! Te osiołki nie były wcale takie głupie - Dolińska po raz pierwszy z uznaniem spojrzała na Stycznia.

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.10.11