Takich uroczystości Jerutki dawno nie widziały. Obchody 100-lecia Szkoły Podstawowej stały się okazją do pierwszego w historii spotkania byłych i obecnych uczniów. Na pamiątkę tego wydarzenia odsłonięto pamiątkową tablicę oraz zasadzono drzewo.

Sto lat minęło...

PIKNIKOWE OBCHODY

Na obchody 100-lecia Szkoły Podstawowej w Jerutkach zjechało wielu gości, wśród których nie zabrakło nauczycieli, absolwentów oraz przedstawicieli lokalnych władz i mieszkańców wsi. Jubileuszowe uroczystości (20 maja) rozpoczęła ekumeniczna msza odprawiona w miejscowym kościele z udziałem pastora Alfreda Tschirschnitza i duchownych katolickich. Potem zaproszeni goście zgromadzili się na dziedzińcu szkolnym, gdzie panowała zdecydowanie piknikowa atmosfera. Dookoła rozstawiono stragany, na których swój dorobek artystyczny prezentowały szkoły z gminy Świętajno. Na zgłodniałych uczestników imprezy czekały tam także różne przysmaki, z których największym bodaj wzięciem cieszył się chleb ze smalcem. W budynku podstawówki można zaś było obejrzeć wystawy prac m.in. Jana, Łukasza i Rafała Napiórkowskich, Andrzeja Zawrotnego i Jerzego Dobrzyńskiego. Otwierając główną część uroczystości, wójt gminy Świętajno Jerzy Fabisiak podkreślał, że stulecie szkoły ma wyjątkowy charakter ze względu na złożone i nierzadko tragiczne dzieje Mazur.

- Do niedawna wydawało się, że historia tych ziem rozpoczęła się w okresie powojennym, Dokumenty, budynki i ludzie zaświadczają jednak, że jest ona dłuższa - mówił wójt.

Przypomniał też trudności, z jakimi zmagała się szkoła w ostatnich latach. Z powodu coraz mniejszej liczby uczniów groziła jej likwidacja. Tak się jednak nie stało i od 2004 roku, dzięki pomocy i wsparciu lokalnej społeczności, części radnych oraz zaangażowaniu dyrektor Urszuli Filipowicz, placówka funkcjonuje jako Niepubliczna Szkoła Podstawowa.

- Przetrwała ona na przekór niedowiarkom, którzy twierdzili, że przy tak małej liczbie dzieci nie może istnieć - mówił Jerzy Fabisiak.

WZRUSZAJĄCE CHWILE

Z kolei dyrektor Urszula Filipowicz przybliżyła zebranym dzieje szkoły oraz wymieniła wszystkich pedagogów i kierowników z okresu powojennego. Niezwykle serdecznie witała też delegację byłych uczniów, którzy na obchody jubileuszu przyjechali z Niemiec. Po wystąpieniach nadszedł czas na najbardziej wzruszający moment uroczystości. Na budynku szkoły odsłonięto okolicznościową tablicę, a następnie najmłodsi wychowankowie wraz z gośćmi z Niemiec na pamiątkę wydarzenia zasadzili świerk. Obok umieszczono kamień z napisem w języku polskim i niemieckim: "Drzewo zasadzone na pamiątkę pierwszego spotkania byłych i obecnych uczniów szkoły w Jerutkach."

Podczas części artystycznej zaprezentowały się dzieci z miejscowej podstawówki oraz placówek w Jerutach, Spychowie, Kolonii i Świętajnie. W programie znalazł się również spektakl multimedialny "Jerutki wczoraj i obecnie". Na zakończenie trwających niemal cały dzień obchodów z recitalem wystąpił Jarosław Chojnacki, od niedawna mieszkaniec wsi, który wraz z uczniami szkoły realizuje na co dzień szereg przedsięwzięć muzycznych. Artysta, na co zwracała uwagę dyrektor Filipowicz, bardzo aktywnie włączył się także w organizację jubileuszowej imprezy.

PRZED I PO WOJNIE

W ciągu stu lat istnienia szkoła w Jerutkach przechodziła różne koleje losu. Jej początki sięgają jeszcze XIX wieku. Wybudowano wtedy budynek na gruncie należącym do parafii, ale wkrótce okazał się on zbyt mały. W 1906 roku powstał obiekt, który służy uczniom do dziś. Nowa szkoła, jak na owe czasy była bardzo przestronna i funkcjonalna. Znajdowały się w niej trzy dość duże sale lekcyjne. Jakiś czas potem naprzeciwko pobliskiego kościoła zbudowano dom dla kierownika szkoły i nauczycieli. O przedwojennych latach funkcjonowania placówki dziś tak naprawdę niewiele wiadomo. Jej ostatnim niemieckim kierownikiem był Hans Boy. Po wojnie rozpoczął się zupełnie nowy rozdział w dziejach szkoły. Naukę rozpoczęto 9 września 1946 roku. Większość dzieci posługiwała się wówczas tylko językiem niemieckim. Pierwszą nauczycielką, która tu pracowała po wojnie, była Janina Oskierko. Do drugiej połowy lat 50. następowały częste zmiany kadry pedagogicznej. W 1956 roku kierownikiem placówki został Józef Korosteński. Z jego inicjatywy odbyła się pierwsza zabawa dla dzieci i mieszkańców wsi. Zasłynął on również z powołania do życia zespołu mandolinistów, który występował często na rozmaitych uroczystościach powiatowych. W 1967 roku stanowisko kierownika objęła Stefania Ulatowska. Dwa lata później zastąpił ją Eugeniusz Rolka, który tę funkcję sprawował najdłużej, bo aż do 1991 roku. Po nim na krótko dyrektorem podstawówki została jego żona Irena. Od 1992 roku placówką kierowała Teresa Tymczyk. Od lat 90. liczba uczniów zaczęła się gwałtownie zmniejszać. W 2001 r. szkoła stała się punktem filialnym SP w Świętajnie. Wraz z początkiem roku szkolnego 2004/2005 podstawówka zyskała nowy status. Jedynym ratunkiem było dla niej powołanie do życia Niepublicznej Szkoły Podstawowej. Obecnie w klasach 0, I, II i III uczy się 23 dzieci.

EXODUS MAZURÓW

Pracująca w szkole od 1955 roku Urszula Ulatowska wspomina, że warunki panujące wtedy znacznie różniły się od tych, które są dzisiaj. Do Jerutek przyjechała po ukończeniu liceum pedagogicznego w Mrągowie. Została skierowana tu z nakazu pracy, nie miała więc wyboru.

- Było bardzo trudno. W szkole brakowało jakiegokolwiek ogrzewania, dokuczało nam zimno. Dzieci uczyły się w klasach łączonych - opowiada pani Stefania.

W tamtym czasie Jerutki były wsią praktycznie odciętą od świata. Najgorzej sytuacja wyglądała zimą. Podróż do Świętajna lub do Szczytna stawała się nie lada wyprawą.

- Na wszelkie konferencje czy nawet po wypłatę jechało się saniami zaprzężonymi w konie.

Do tego dochodziły jeszcze inne problemy. Wśród uczniów przeważali Mazurzy, którzy nie znali języka polskiego.

- Nauka szła im bardzo opornie, robili dużo błędów. Za to z matematyki osiągali dobre wyniki.

W połowie lat 60. wielu Mazurów zdecydowała się na wyjazd do Niemiec.

- Pamiętam, jak przychodzili do mnie z prośbą, bym pomogła im wypełniać wnioski paszportowe. Wkrótce została ich już tylko garstka - mówi nauczycielka.

W miejsce rdzennych mieszkańców tych ziem zaczęli napływać nowi. Wśród nich był także przyszły mąż pani Stefanii, z którym poznała się właśnie w Jerutkach. W 1971 opuściła wieś i przeniosła się w okolice Wrocławia. Po przejściu na emeryturę zamieszkała na stałe w Australii. Do Jerutek wciąż czuje wielki sentyment.

- Mimo tego, że czasy były ciężkie, okres pracy w tej szkole wspominam bardzo dobrze. Panował tu spokój, często chodziłam do lasu na grzyby i jagody, a ludzi cechowała życzliwość i serdeczność.

BRAKOWAŁO WSZYSTKIEGO

W okresie powojennym nauczyciele zmagali się nieustannie z brakiem pomocy naukowych.

- Trzeba było robić je samemu albo własnoręcznie dźwigać na plecach po kilka kilometrów - opowiada inny pedagog Franciszek Gładkowski.

Uczniowie nie mieli nawet boiska z prawdziwego zdarzenia. Panu Franciszkowi udało się je wreszcie z pomocą uczniów urządzić, ale radość nie trwała długo.

- W szkole zakładano akurat telefon. Pracownik, który to robił, wkopał słup właśnie na boisku i w ten sposób je zniszczył. To były takie czasy, kiedy nikt się o takie sprawy nie troszczył - wspomina pan Franciszek.

Piastujący najdłużej funkcję kierownika szkoły Eugeniusz Rolka na początku nie spodziewał się, że zostanie w Jerutkach tak długo. Przybył tu wraz z żoną Ireną. Wcześniej mieli do wyboru objęcie posad w Długim Borku. Co prawda ani jedna, ani druga miejscowość nie robiła na nich zbyt dobrego wrażenia - obie były małe i odcięte od świata, ale ostatecznie zdecydowali się na Jerutki.

- Postanowiliśmy, że popracujemy tu 2-3 lata, a potem zobaczymy. Było nam jednak tak dobrze, że zostaliśmy znacznie dłużej - mówi pan Eugeniusz.

Ciepło wspomina swoich współpracowników, którzy pomagali mu w prowadzeniu szkoły.

- To byli wspaniali ludzie. Służyli wsparciem zawsze, kiedy tylko zaistniała taka potrzeba. Z wielkim zaangażowaniem brali udział w życiu szkoły, organizując zabawy, poczęstunki i inne imprezy - wspomina długoletni kierownik.

Największą jego bolączką było to, z czym i obecnie zmaga się oświata - brak funduszy. Wiele remontów czy bieżących napraw wykonywano we własnym zakresie lub trzeba było zabiegać o przychylność gminnych urzędników.

TO MOJA OJCZYZNA

Dla przybyłych na obchody jubileuszu dawnych mieszkańców Jerutek uroczystość miała wyjątkowy charakter. Elizabeth Osigus z domu Samorsky chodziła do miejscowej szkoły w latach 1940-1944. W tutejszym kościele miała konfirmację, potem brała tu także ślub. W Jerutkach urodziły się również jej dzieci. Rodzinną miejscowość opuściła w 1958 roku. Obecnie mieszka w Kassel w Hesji. Wspomina, że w okresie, kiedy uczęszczała do szkoły, naukę pobierało tu dość dużo dzieci. Była to placówka ośmioklasowa. Wielu jej absolwentów kontynuowało potem edukację w gimnazjum w Szczytnie. Pani Elizabeth mieszkała na kolonii, więc codziennie musiała pokonywać 3,5 km do szkoły. Zwłaszcza zimą nie należało to do przyjemności. Latem przemierzała trasę rowerem, który ku uciesze dziewczynki kupił ojciec. Naukę przerwało jej wkroczenie do wsi Armii Czerwonej w 1945 roku. O tym wydarzeniu pani Elizabeth woli dziś jednak nie wspominać. Po wyjeździe kilka razy odwiedzała Jerutki, po raz pierwszy w 1980 roku. Przyznaje, że wieś bardzo się zmieniła, ale wciąż jest jej niezmiernie bliska.

- Żyję w innym kraju, ale tu zawsze będzie moja ojczyzna - mówi.

Ewa Kułakowska

2006.05.24