Kolejny sygnał świadczący o tym, że w szczycieńskiej służbie zdrowia nie najlepiej się dzieje. Tadeusz Godzina ze stanem zapalnym jelita grubego przez cztery dni daremnie szukał pomocy u miejscowych lekarzy, w tym także w szpitalu. Nikt nie potrafił skutecznie ulżyć cierpiącemu pacjentowi. W końcu ratunek znalazł u chirurga, który skierował go do szpitala w Mrągowie.

limg("04_FOTO.JPG", "Tadeusz Godzina cztery dni chodził od lekarza do lekarza, zanim trafił do szpitala w Mrągowie,

gdzie skutecznie udzielono mu pomocy");

NAMOWY ZAMIAST BADANIA

Męczarnia Tadeusza Godziny ze Szczytna zaczęła się w piątkowy wieczór 30 września. Mężczyznę mocno rozbolał brzuch, dostał biegunki, która po pewnym czasie zamieniła się w krew. Następnego dnia rano, zwijając się z bólu, poszedł do przychodni na ul. Nauczycielskiej, świadczącej usługi ambulatoryjne. Chory trafił do lekarza Jerzego Topolskiego. – Doktor zamiast od razu mnie zbadać i zmniejszyć ból, przekonywał, żebym przepisał się do jego przychodni, bo lekarze w Eskulapie, gdzie należę, nie znają się na chorobach – relacjonuje przebieg wizyty pan Tadeusz. Lekarz przystąpił wreszcie do badania, po czym stwierdził, że pacjent ma hemoroidy, a poza tym kilka dni musiał pić alkohol. To zdumiało pana Tadeusza, bo, jak zapewnia, unika mocnych trunków, a przed wizytą nie pił w ogóle. Nigdy wcześniej nie miał też hemoroidów. Tłumaczenia, że boli go dół brzucha, a nie odbyt, nic nie dały. Lekarz przepisał mu czopki.

– Miałem je brać do poniedziałku, a w przypadku braku poprawy znów przyjść do doktora – mówi pan Tadeusz.

DWIE WIZYTY W SZPITALU

Tymczasem ból, zamiast ustępować, tylko się nasilał. W końcu stał się nie do wytrzymania. Zaniepokojona stanem chorego żona, zawiozła go do szpitala w Szczytnie. Tu jednak nikt nie kwapił się, by ulżyć cierpiącemu pacjentowi. Pielęgniarka w izbie przyjęć poinformowała, że bez skierowania nie zostanie on przyjęty. Żona pana Tadeusza jednak nalegała, mówiąc, że jeśli nie otrzyma pomocy, będzie zmuszona zabrać męża na ostry dyżur do Olsztyna. Pielęgniarka w końcu zawołała dyżurującego chirurga. Ten co prawda zbadał chorego, ale stwierdził, że nie potrzebuje on opieki szpitalnej. – Powiedział, żebym przyjmował zapisane przez doktora Topolskiego czopki, a ja zwijałem się z bólu – opowiada mężczyzna. Na tym wizyta w szpitalu się zakończyła.

W poniedziałek 3 października nie było żadnej poprawy. Pan Tadeusz rano zgłosił się więc do swojego lekarza rodzinnego.

– Pielęgniarka zrobiła mi zastrzyk przeciwbólowy, a pani doktor zbadała mnie i dała skierowanie do chirurga w Elmedzie – mówi nasz rozmówca. Na wizytę musiał jednak czekać aż do 15.00.

– Doktor tylko na mnie popatrzył i od razu dał skierowanie do szpitala, twierdząc, że sprawa jest poważna – relacjonuje pan Tadeusz. W szpitalnej poczekalni spędził ... godzinę w oczekiwaniu na lekarza. Chory trafił na dyżur Włodzimierza Tarasiuka. Ten zbadał go i stwierdził, że nic groźnego się nie dzieje, mimo że pacjent ciągle odczuwał silny ból. Mężczyznę zbadał też chirurg, ale i on nie wykrył nic poważnego. Pielęgniarka podała panu Tadeuszowi kroplówkę, pobrała krew i zrobiła dwa zastrzyki.

– Po dwóch godzinach przyszedł doktor Tarasiuk i powiedział, że wyniki są dobre, tylko z wątrobą jest coś nie tak – opowiada pacjent. Znów usłyszał sugestię, że pewnie nadużywa alkoholu. Doktor miał mu też powiedzieć, że nie przyjmie go na oddział wewnętrzny, bo akurat jest on w remoncie, a poza tym na badania przez lekarza z Biskupca musiałby czekać aż dziesięć dni.

– Poradził mi, żebym znów zgłosił się do lekarza rodzinnego po skierowanie na badanie endoskopowe.

Po raz drugi wizyta w szczycieńskim szpitalu niewiele więc pomogła.

PO POMOC DO MRĄGOWA

Wciąż cierpiąc z bólu, już we wtorek, ponownie zgłosił się do lekarza rodzinnego.

– Pani doktor bardzo się zdziwiła, że odesłali mnie do domu w takim stanie. W końcu poradziła, żeby poszedł prywatnie do doktora Jacka Praszkiewicza.

Na wizytę czekał do godziny 16.00. Pan Tadeusz opowiedział lekarzowi o swoich trwających już kilka dni cierpieniach. Doktor zbadał go, po czym wystawił skierowanie, ale tym razem do szpitala w Mrągowie. Pacjent trafił tam wieczorem. Po wykonaniu serii badań stwierdzono u niego stan zapalny jelita grubego, pobrano mu także wycinek do dalszej diagnostyki. W mrągowskim szpitalu chory spędził trzy dni, teraz przebywa na zwolnieniu i wciąż przyjmuje silne leki przeciwbólowe. Z niepokojem czeka na wyniki badań pobranych wycinków.

– Boję się, czy przypadkiem tak długi czas oczekiwania na fachową pomoc lekarską nie zaszkodził mojemu zdrowiu – mówi mężczyzna.

SPRZĘT JEST, NIE MA LEKARZY

O wyjaśnienia poprosiliśmy lekarzy, u których pacjent szukał pomocy. Jerzy Topolski powiedział nam, że nie przypomina sobie tego przypadku. Zdecydowanie zaprzecza jednak, aby kiedykolwiek podczas wizyt namawiał pacjentów do zapisywania się do jego przychodni. – Nie mam pojęcia o czym ten człowiek mówi – twierdzi Jerzy Topolski. Dodaje jednak, że czasem postawienie właściwej diagnozy wymaga czasu. – Bywa tak, że za pierwszym razem trudno stwierdzić, co dolega choremu. Taka jest medycyna – kwituje krótko.

Z kolei Włodzimierz Tarasiuk tłumaczy, że położenie pana Tadeusza do szpitala na dłużej nic by nie dało, dlatego wykonał jedynie te badania, na które pozwalają możliwości oddziału wewnętrznego będącego akurat w remoncie. - Uważałem, że stan chorego jest poważny, choć nie zagraża życiu. Pacjent wymagał jednak diagnostyki przewodu pokarmowego, a możliwości szpitala w Szczytnie są takie, że musiałby na to czekać dziesięć dni – wyjaśnia lekarz. Dodaje, że choć szpital dysponuje odpowiednim sprzętem do badań, to nie ma komu ich wykonywać. Lekarz, który to robi przyjeżdża z innego miasta. Włodzimierz Tarasiuk sądził, że jeśli pacjent poczeka tydzień czy dwa, nie zmieni to jego rokowań, zwłaszcza że położenie go do szpitala w Szczytnie nie przyspieszyłoby procesu diagnostycznego.Dlaczego sugerował, że pan Tadeusz nadużywa alkoholu? - Pytanie dotyczące stosowania używek, ewentualnych nałogów jest działaniem rutynowym w czasie badania. Zawsze jednak staram się to robić taktowanie i delikatnie – zapewnia lekarz.

DYREKTOR ZAPRZECZA

Pełniący obowiązki dyrektora szczycieńskiego szpitala Marek Michniewicz dementuje informacje, które uzyskaliśmy od doktora Tarasiuka. W pisemnej odpowiedzi zaprzeczył, aby w Szczytnie brakowało lekarzy wykonujących badania endoskopowe. Wyjaśnił nam, że robi to dwoje lekarzy – doktor Anna Andrukiewicz oraz Grzegorz Młynarczyk. W rozmowie z „Kurkiem” stwierdził też, że dziesięć dni oczekiwania na badanie to krótki czas, biorąc pod uwagę to, że gdzie indziej pacjenci oczekują nawet po kilka lat.

Ewa Kułakowska