Tomasz Groszyk ze Spychowa zamiast spokojnie prowadzić swój pub, bezskutecznie wojuje o rozbiórkę przylegającej do jego posesji budowli należącej do sąsiada. Obawia się, że drewniana konstrukcja może stać się przyczyną nieszczęścia. Ma ku temu podstawy – niedawno w budynku wybuchł pożar, który cudem nie rozprzestrzenił się na jego dom i pub.

Kłopotliwy obiekt

ZANIECHANA ROZBIÓRKA

Otwarcie pubu w centrum Spychowa było od dawna wielkim marzeniem Tomasza Groszyka. W tym roku udało mu się wreszcie je zrealizować. Niestety, radość z powodu inwestycji nie trwała długo. Wszystko przez drewniany budynek stojący na działce graniczącej z posesją pana Tomasza. Do połowy 2005 roku w tym niepozornym i obskurnym obiekcie funkcjonował bar. Wcześniej teren, na którym stał, należał do gminy Świętajno. Dziewięć lat temu w drodze zamiany nowym właścicielem działki z budynkiem stał się obecny sąsiad pana Tomasza.

- Zanim zacząłem się budować, od ówczesnego wójta otrzymałem potwierdzenie, że obiekt ten jest do rozbiórki, bo znajduje się za blisko mojego. Na tej podstawie otrzymałem od starosty pozwolenie na budowę – opowiada pan Tomasz. Tymczasem do rozbiórki nie doszło. Na dodatek sąsiad jeszcze rozbudował przypominający szopę obiekt, dobudowując do niego m.in. dach oraz komin i zaadaptował go na cele mieszkalne. Teraz niemal dotyka on płotu ogródka pubu. Pan Tomasz dziwi się, że odpowiednie instytucje, na czele z nadzorem budowlanym, tolerują taki stan rzeczy.

- Ja, budując się, musiałem spełnić wszystkie wymogi dotyczące odległości, dlaczego więc inni tego nie zrobili? – zastanawia mężczyzna.

NOCNY POŻAR

Tomasz Groszyk boi się, że drewniana szopa może się stać przyczyną nieszczęścia. Ma zresztą ku temu podstawy. Pod koniec września w obiekcie wybuchł pożar.

- Była noc, akurat przebywali u mnie szwagier z żoną. To ona przypadkowo zauważyła ogień – opowiada pan Tomasz. - Całe szczęście, że jeszcze nie spaliśmy – dodaje. Ogniem objęte było poddasze parterowego budynku oraz część dachu na powierzchni około 10 m2.

- Niewiele brakowało, by pożar przeniósł się na mój dom. W trakcie akcji gaśniczej strażacy lali na niego wodę, żeby temu zapobiec, bo ściana była już gorąca – relacjonuje mężczyzna. Jak mówi, tym razem udało się uniknąć najgorszego, ale obawia się, że podobne zdarzenia mogą się powtórzyć, bo budynek jest obecnie niezamieszkały – jego właściciel przebywa za granicą. Pan Tomasz ma żal nie tylko do nadzoru budowlanego, ale i do gminy, która nie wywiązała się z zapowiedzi rozbiórki.

- Rozmawiałem o tym z wójtem, ale on tłumaczy, że to teren prywatny i nic nie może zrobić – mówi mieszkaniec.

CZEKAJĄ NA NIESZCZĘŚCIE?

Tymczasem inaczej sprawę przedstawia Bożenna Pawłowicz z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego. Jej zdaniem drewniany obiekt stoi legalnie i nie ma podstaw, by nakazać jego rozbiórkę.

- Nie jesteśmy w stanie udowodnić, że wybudowano go bez stosownego pozwolenia – uzasadnia, sugerując, że w grę wchodzi konflikt sąsiedzki. Według niej pan Tomasz jest sam sobie winien, bo „pobudował się od brzegu do brzegu działki”. Dodaje, że nadzór nakazał jedynie właścicielowi drewnianego obiektu rozebrać wiatę dotykającą do płotu posesji Groszyka. Do czasu uzyskania zgody ze starostwa jego sąsiad nie może wykonywać żadnych robót przy odbudowie częściowo spalonego budynku.

Z kolei wójt Świętajna Janusz Pabich zapewnia, że jego możliwości w tej sprawie są ograniczone.

- Od tego jest nadzór budowlany, nie mam mocy administracyjnej, by podjąć jakiekolwiek działania, bo działka należy do prywatnego właściciela – tłumaczy wójt. Przyznaje jednak, że widok częściowo spalonej rudery w centrum turystycznej miejscowości, jaką jest Spychowo, nie bardzo mu się podoba. Gmina próbowała się porozumieć z właścicielem, by obskurna konstrukcja zniknęła, proponując mu zamianę, ale nic z tego nie wyszło.

- Oczekiwania tego pana były zbyt duże i nie mogliśmy ich spełnić – mówi Janusz Pabich. Tomasz Groszyk zapowiada, że wobec bezsilności nadzoru budowlanego skieruje sprawę do sądu.

- Moje wielokrotne interwencje były bagatelizowane. Czy trzeba czekać na to, aż w końcu dojdzie do nieszczęścia? - pyta.

Ewa Kułakowska